PrivPlanet
PrivPlanetPrivPlanet
Strona główna
Foty wszelakie
Japonia
Nepal
Estonia
Indonezja
Łotwa
Słowenia
Dania
Islandia
Kuba
Grenlandia
Maroko
Hiszpania
Rosja

BALI

21/22.07.10
Kuta jak na imprezowe centrum Bali przystało powitała nas dobiegającą z klubów muzyką, lawirującymi od krawężnika do krawężnika parami i naprawdę cudownie prezentującymi się trannies w pełnym makijażu i seksownych ciuszkach na motorach. :) Na szczęście nie było to aż tak głośne i przytłaczające centrum hedonizmu jakiego się spodziewałam. Niewielu z tutejszych imprezowiczów pewnie zdaje sobie sprawę, że w dawnych czasach była tutaj kolonia trędowatych i targ niewolników. Ku naszemu zaskoczeniu w środku nocy udało nam się znaleźć rewelacyjny nocleg. Suka Beach Inn okazała się być naprawdę luksusowym miejscem za całe 6 dolarów od osoby. Miałyśmy tutaj duży pokój z balkonem, łazienką i śniadaniem a do tego super ogród i basen do dyspozycji. Sama się do siebie uśmiechałam pod nosem myśląc co za takie pieniądze mogłabym mieć w Polsce. Największą atrakcją był tutaj jednak Chibie, długowłosa chichuachua z walecznym sercem rottweilera. Uwielbiałyśmy go pasjami. :)


 

Indonezja    Indonezja


Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 

Następny dzień spędziłyśmy na plaży, zaskoczone niewielką wciąż ilością turystów jak na początek sezonu. Właściwie wytrzymałyśmy tutaj pół dnia. Nawet w takim miejscu nie można opędzić się od sprzedawców wszystkiego co tylko jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Dobiegające z każdej strony przeciągłe zawołanie: Yes, masazzz? było niczym powitanie w Bahasa Indonesia. Po południu przeniosłyśmy się do Legian, gdzie faktycznie można było trochę odetchnąć, mimo iż to zaledwie 15 minut spacerkiem od Kuty. Byłam zaskoczona jak bardzo Bali rożni się od Jawy. Po pierwsze zobaczyłam tutaj w końcu psy i koty. Na muzułmańskiej Jawie nie uświadczysz czworonoga w żadnym obejściu a tym bardziej wałęsającego się po ulicach. Po drugie wszędzie gdziekolwiek się człowiek nie ruszył natrafiał na hinduistyczne kapliczki, świątynie i dary składane demonom i bóstwom zamieszkującym przyziemne rejony po to aby nie czuły się zapomniane i zaniedbane. Ich dobre samopoczucie wiązało się z dobrobytem i bezpieczeństwem osób o nie dbających. Nie ma miejsca, które nie nadaje się na złożenie darów. Może to być plaża, środek jezdni czy silniki łodzi motorowych. Pomijając wymiar duchowy canang są one też bardzo pożyteczne. Poczynając od mrówek a kończąc na psach i kotach dają pożywienie tym, którzy go naprawdę potrzebują. Czasem ta niewielka ilość ryżu może pomóc bezdomnemu zwierzakowi przetrwać dzień. Na kokosowym liściu zostają po niedługim czasie zazwyczaj tylko kwiatki.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja

Indonezja


 

23/24 06.210
Wcześnie rano pełni optymizmu ładujemy się z Francuzikami do wynajętego dzień wcześniej minibusa. Okazało się, że jest w nim 7 miejsc, jedno siedzenie zostało usunięte, zapewne po to aby wcisnąć więcej bagażu. Nie zmienia to faktu, że kierowca sprzedał 8 biletów i próbuje usadzić nas według wagi aby na siedzeniu 2 osobowym upchnąć 3 osoby. Nie będę opisywać jak głośno protestowaliśmy. W samochodzie z zepsutą klimą zostać dosłownie wklejonym między dwie inne osoby to nie jest mój pomysł na podróżowanie, zwłaszcza, że zapłaciłam za swoje miejsce. Takich akcji w ciągu tego miesiąca miałyśmy sporo. Z jednej strony  jadąc do ubogiego kraju gdzie każdy biały jest dla nich niczym mobilny bankomat, człowiek liczy się z tym, że zawsze będzie postrzegany jako źródło szybkiego zarobku. Z drugiej strony w moim przypadku ciężko zarobione pieniądze chciałabym wydać sensownie. Dać zarobić lokalnym za konkretną usługę i do tego dostać to co mi się obiecuje. Łatwiej się podróżuje  gdy człowiek zaakceptuje ten fakt i nie traci cierpliwości jak też czujności.
Do Ubud dotarliśmy po południu. Im dalej byliśmy od leniwych plaż, tym bardziej Bali zaczynała nas zaskakiwać. Prawdziwie słoneczny i suchy poranek przemienił się w wilgotne i parne popołudnie z upierdliwie kropiącym deszczem. Wybujała roślinność, niesamowicie piękne wioski, pracownie snycerskie i ogromne rzeźby zdobiące przydrożne domy zrobiły na nas ogromne wrażenie. Balijczycy dzięki turystom odkryli, że to co było dla nich chlebem powszednim jest tak naprawdę pożądanym towarem eksportowym na którym można dobrze zarobić. Lokalni rzeźbiarze są w stanie wykonać dosłownie każde zamówienie, wystarczy zdjęcie lub szkic.
Resztę popołudnia spędziłam na odwiedzaniu lokalnych sklepików i  popijaniu kawki w tutejszych kawiarniach. Nie sposób wybrać jedną, każda wygląda jak małe cacuszko. Pięknie zaaranżowane wnętrza z cudną roślinnością, oczkami wodnymi, lokalną dumą - drewnianymi rzeźbami i stonowanym oświetleniem skusiłyby chyba każdego.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja

Indonezja  Indonezja
Indonezja  Indonezja


Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 

Następnego dnia rano wynajęliśmy rowery i zrobiliśmy sobie objazdową wycieczkę po okolicach Ubud. Jazda rowerem w tym kraju była dla mnie przygodą samą w sobie. Doza adrenaliny porównywalna z tą jaka wytwarza się przy uprawianiu ekstremalnych sportów. Teraz już nie będę narzekać, że niebezpiecznie jest jeździć rowerem po polskich szosach. Po drodze odwiedziliśmy kilka wiosek, z czego wszystkie zrobiły na nas ogromne wrażenie. Każdy dom i jego obejście wygląda tutaj niczym świątynny kompleks albo skansen. Trudno uwieżyć, że w tak pięknym otoczeniu mieszkają zwykli, ubodzy chłopi pracujący ciężko na polach ryżowych od świtu do zmierzchu.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 

Najpierw dotarliśmy do Goa gajah zwanej jaskinią słoni.  Jest to jedno z najstarszych miejsc kultu religijnego na Bali. Pochodzi prawdopodobnie z XI wieku ale odkryte zostało dopiero w 1922 roku. Do jaskini wchodzi się przez wielką paszczę demona, które dosłownie wydaje się połykać znikających wewnątrz śmiertelników. Stamtąd wyruszyliśmy na mały rekonesans do miejsca zwanego "jungle temple". Gdy dotarliśmy do celu naszym oczom ukazała się wykuta w skalnej ścianie świątynia do której dosłownie rzeka wpompowywała rozjuszoną wodę. Nie było nawet opcji aby tam się dostać. Zbyt silny nurt i pijawki skutecznie odstraszyły nas wszystkich od przygody a la Indiana Jones. Bardzo fajne miejsce i do tego rzadko odwiedzane przez turystów –trzeba się trochę napocić i naskakać po kamieniach aby się tutaj dostać.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja

Indonezja  Indonezja


 

Wieczorem wybrałyśmy się do pałacu na kulturalne show, składające się z kilku klasycznych balijskich tańców. Dwie pierwsze tancerki wykonały prawie cały swój układ choreograficzny z zamkniętymi oczami. Legong Trance opowiada o miłosierdziu bogów względem ludzi jak też jest prośbą o błogosławieństwo potrzebne ludzkim istotom do życia w pokoju i dobrobycie.
Kolejny taniec opowiadał historię powstania wioski Ubud jak też opisywał życie lokalnej ludności.
Kebyar był za to tańcem bardzo demonicznym. :) Tańczący i grający na cymbałach trompong mężczyzna zdawał się swą witalnością i ekspresją sceniczną odganiać wszystkie złe moce w promieniu 100 kilometrów.
Wieczorem Elie ugotował dla nas wszystkich kolację, mieliśmy naprawdę domowe papu i rodzinną atmosferę. Nasz szef kuchni zupełnie nie był rozczarowany warunkami w jakich przyszło mu gotować. Wręcz przeciwnie, wydawał się być w pełni usatysfakcjonowany możliwościami jakie dawała mu mała kuchnia z dwoma palnikami i zapyziałym stołem. :)



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 





 

25.06.10
Cały dzień w samochodzie z deszczowym klimatem za oknem ale za to spędzony bardzo produktywnie. Trafił nam się kierowca – przewodnik amator, który z chęcią zatrzymywał się w miejscach, uznawanych za interesujące dla przyjezdnych. Korzyści były obopólne; on zapewne otrzymywał pieniążki za przywiezienie turystów do tego lub innego miejsca, my dzięki niemu nie zmarnowaliśmy całego dnia w aucie. Najpierw odwiedziliśmy wioskę w której większość mieszkańców zajmowała się snycerstwem ( oczywiście nie wyszłam stamtąd nie taszcząc już w plecaku kawałka drewna ). Potem wylądowaliśmy na plantacji kakao i kawy. Oprócz zwykłej bali kopi można było tutaj nabyć najdroższą kawę świata kopi luvak. Za filiżankę mniejszą niż  espresso Marlenka zapłaciła 3 dolary. Jest to kawa wytwarzana z odchodów zwierzęcia zwanego luvak lub po polsku łaskun. Zwierzątko podobne do łasicy zjada owoc, ale pestka nie zostaje strawiona, ulega jedynie dobroczynnemu wpływowi enzymów trawiennych i bakterii. Potem jest w całości wydalana przez sprawcę całego zamieszania. Zapewne nie miałabym wiele do powiedzenia na temat smaku tej kawy gdyby plantator nie pokazał nam jak naprawdę odkrywa się jej sekret. Najpierw kazał nam wziąć łyk pysznej balijskiej kawy, potem łyk luvaka i znowu bali. Do tej pory bali kopi wydawała mi się bardzo delikatna i pozbawiona zupełnie nuty goryczy. Gdy napiłam się jej ponownie po słynnej gównianej kawie wydała mi się lekko kwaśna i gorzka. Muszę przyznać, że łyk tego cennego trunku z Marleny naparstka pozostawił mnie w niemym zdziwieniu. Nie wiedziałam, że kawa może być aż tak bogata smakowo a zarazem pozbawiona skrajnych i intensywnych smaków takich jak gorzki czy kwaśny. Gdybym miała określić ją jednym zdaniem powiedziałabym, że jest gładka i jedwabista chociaż nie wiem jak to ma się do smaku. :) Późnym popołudniem dotarliśmy do Loviny i spędziłyśmy wieczór siedząc na plaży pokrytej czarnym wulkanicznym piaskiem i sącząc piwko.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 

26.06.10
Leniwy resort dla potrzebujących desperacko relaksu – tak bym określiła to miasteczko. Dlaczego aż desperacko? Może dlatego, że oprócz wyżej wymienionej czynności nie ma dosłownie nic, czym można się tutaj zająć. Plaża spokojna i cicha nie zachęca jednak do leżakowania, w niczym nie przypomina białych piasków z tropikalnych wysp. Zostaje więc basen, słońce i spacery a to nie jest raczej mój ulubiony kawałek urodzinowego ciasta. :) Chcąc nie chcąc spędziłyśmy dzień niczym emerytki w sanatorium snując się między rodzinami z dziećmi a starszymi parami mocząc cztery litery w opustoszałym już o godzinie 7 wieczorem basenie. To jedna z niewielu niesprawiedliwości w tropikach. O godzinie 17.30 zaczyna się ściemniać a o 18 jest już wieczór. Włócząc się po miasteczku miałam czas poprzyglądać się ludziom. Dopiero tam zauważyłam coś, co było bardzo rozpowszechnionym obrazkiem na całej wyspie. Dość często to kobiety krzątały się w obejściu czy też obsługiwały klientów w sklepie natomiast tatusiowie z dużą wprawą zajmowali się małymi dziećmi, hołubiąc je i kołysząc na rękach. Nie wiem czy ta atencja jest tylko zarezerwowana dla potomków płci męskiej jednakże był to dla mnie bardzo budujący widok.



Indonezja    Indonezja

Indonezja  Indonezja


Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja

Indonezja


 

27.06.10
Pulau Menjangan
Wyprawiliśmy się wcześnie rano do jednego z najlepszych miejsc do nurkowania i snorkelowania na całej Bali. Ta mała wyspa położona około 10 km od brzegu otoczona jest rafami koralowymi  schodzącymi niczym żywe ściany fauny i flory aż na dno oceanu. Pływając z fajką zupełnie nieoczekiwanie człowiek natrafia na ostry skos, niczym ucięty nożem który odsłania granatową głębię przywodzącą na myśl studnie bez dna. Wystarczy się tylko odwrócić i machnąć kilka razy płetwami i znowu można podziwiać przecudne ryby i korale dosłownie na wyciągnięcie ręki. Na  niezamieszkanej wyspie znajduje się też świątynia odwiedzana przez Balijczyków przy okazji celebrowania różnych świąt. W czasie drugiego nurka Marleny postanowiłam zwiedzić wyspę. Okazało się, że miałam trochę szczęścia; niekończące się dosłownie pielgrzymki ubranych odświętnie mieszkańców sąsiadującej wyspy przybywały do świątyni z darami. Lecz nie był to jedyny malowniczy obrazek, który zapadł mi głęboko w pamięć. Menjangan zwany jest Wyspą Jeleni, nie bez kozery zresztą. Odbijając już od brzegu w rozpalone słońcem popołudnie zobaczyliśmy na skalistym zboczu jelenia, który wszedł do wody rozglądając się dumnie dookoła. Zupełnie nieświadomy swego piękna stał wpatrzony w morze pozwalając falom chłodzić rozgrzane podbrzusze. Zafascynowana sięgnęłam po aparat zbyt późno. Gdy podniosłam wzrok znad plecaka zobaczyłam tylko poroże znikające w wysokiej trawie.
Wieczorem dotarliśmy do Tulamben gdzie mieliśmy spędzić jedną noc i nazajutrz zasadzić się na nurka na wraku.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja

Indonezja


Indonezja    Indonezja
 

28.06.10
Główna atrakcja kolejnego sennego miasteczka nie mieści się w nim samym, ale jest położona około 50 metrów od brzegu. Ponad 60 lat temu zatonął tutaj amerykański statek Liberty, który szybko został zaanektowany przez żywe organizmy i jest dziś popularnym miejscem do nurkowania. Jeśli chodzi o wyżej wzmiankowany sport, to nie należy on do najtańszych ale akurat tutaj można było się trochę potargować. Zwłaszcza w miejscach prowadzonych przez lokali. Postanowiłam, że chętnie spróbuję swoich sił w nurkowaniu, zwłaszcza, że można mieć tutaj dwa w jednym. Nurkowanie na wraku i oglądanie morskiego życia. Na szkoleniowym nurku na basenie szło mi całkiem nieźle i dość szybko mój indonezyjski dive master zabrał mnie na plażę. Pogoda była pochmurna tego dnia i może przy brzegu dość wzburzone. Ustawiając się tyłem do fal udało mi się założyć płetwy, maskę i dałam nura za swoim instruktorem. Prąd był przy brzegu całkiem silny, wzburzony piasek utrudniał widoczność i zaczęłam lekko panikować. Nie zeszłam niżej jak na 10 metrów po czym wystrzeliłam na powierzchnię jak boja, dając tylko instruktorowi sygnał, że odpadam. Nie będę się rozwodzić nad swoim bezsensownym atakiem paniki, dość przyznać, że miałam z tego powodu niezłego doła. Rozczarowałam się samą sobą i swym tępym uporem. Mimo usilnych próśb mego nurkowego guru nie wzięłam byka za rogi i nie spróbowałam ponownie. Wiem, że muszę jeszcze do tematu wrócić aby nie pozostawić w sobie jedynie negatywnych skojarzeń i nie pozwolić im rozgościć się w mojej głowie na dobre. To był chyba mój najgorszy dzień na tym wyjeździe.



Indonezja    Indonezja

Indonezja  Indonezja


Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 

Po południu udaliśmy się do Padangbai skąd rano mieliśmy popłynąć łodzią na wyspy Gili. Z pozoru następne spokojne miasteczko na trasie okazało się mieć swój własny klimat i styl. Położone w małej zatoczce, upstrzonej rybackimi łodziami i sunącymi w oddali promami oparło się nowoczesnemu turyzmowi. Sporo tutaj miejsc gdzie lokalny klimat miesza się z zachodnim stylem ponadczasowo. W miejscowych kawiarniach słychać zarówno Boba Marley’a jak też The Cure. Siedząc na wygodnych poduszkach przy starym drewnianym stoliku przyglądam się jak w kuchennej restauracji blondynka z upiętymi dredami uwija się przy garnkach razem z dwoma indonezyjskimi kucharzami. Dla mnie to rybackie miasteczko nie pozbawione zresztą pięknych plaż było jakby reminiscencją czasów hippie okraszone Balijskim stylem. Wyruszając na Gili nie miałyśmy pojęcia, że przyjdzie nam spędzić tutaj jeszcze dwa dni w drodze powrotnej. W głowach snułyśmy zupełnie inne plany…ale…nie dane nam było ich zrealizować, nie tym razem przynajmniej.


 

Indonezja  Indonezja


Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 



Powrót


| Polityka Prywatności | Kontakt: ingeborge@wp.pl |