PrivPlanet
PrivPlanetPrivPlanet
Strona główna
Foty wszelakie
Japonia
Nepal
Estonia
Indonezja
Łotwa
Słowenia
Dania
Islandia
Kuba
Grenlandia
Maroko
Hiszpania
Rosja

5 maj 2008 Himeji / Osaka

Przed południem dotarłyśmy do Himeji-jo, największego zamku w Japonii. Z powodu swego koloru nazywany jest „Zamkiem Białej Czapli”. Ponieważ usytuowany jest na wzgórzu z daleka już widać wysoką, wielopiętrową białą bryłę niczym latarnie morską. Zamek posiada 6 pięter z zewnątrz i 7 w środku, każda wyższa kondygnacja jest coraz mniejsza, drewniane schody między nimi są niesamowicie strome a stopnie wysokie. Aż trudno uwierzyć, że 48 lordów zamieszkujących ten zamek przez stulecia wraz ze swoimi rodzinami, świtą i służbą było w stanie poruszać się szybko i sprawnie po takich schodach. Myśmy gubiły na nich zamkowe kapcie a co dopiero wdrapywanie się tutaj w kimonie albo z mieczem przy boku. Cały zamek jest oczywiście drewniany, a szerokie wsporniki i grube belki stropowe nie wyglądały na zjedzone przez korniki mimo swoich 400 prawie lat. Sam w sobie budynek nie jest żadnym kolosem w europejskim pojęciu warowni  ale jest on za  to najlepiej ufortyfikowaną twierdzą w Japonii. Otoczony wysokimi murami, fosami i wieżami obronnymi był praktycznie nie do zdobycia. Dojście do samego zamku zajmuje sporo czasu, mija się kolejne bramy, wąskie przejścia i kluczy przypominającymi labirynt uliczkami. Nie dziwi mnie wcale, że ten świetnie zachowany budynek został wciągnięty na światową listę dziedzictwa kulturowego UNESCO.



Japonia Japonia

Japonia
 

Wieczorem dotarłyśmy do Oskaki gdzie dla odmiany Marlenka wymyśliła nocowanie w podrzędnej dzielnicy, gdzie po raz pierwszy w Japonii widziałam brudne ulice, zaniedbanych ludzi i pijanych facetów łażących bez celu. Wszyscy tutaj patrzyli na nas z nieukrywaną ciekawością a niektórzy coś tam nawet komentowali pod nosem co w tym kraju jeszcze nam się nie przytrafiło. Hotel Chuo New Anex okazał się być schludnym miejscem z darmowym netem jak też sporą, ogólnodostępną wypożyczalnią filmów video. Jedyną dodatkową atrakcją której nie oczekiwałyśmy były tory biegnące tuż pod naszymi oknami i przejeżdżające co chwila pociągi. Miałyśmy tylko nadzieję, że jak wrócimy wieczorem to zmęczenie zadziała jak zatyczki do uszu i pozwoli nam spać snem kamiennym do rana.
Postanowiłyśmy spędzić ten wieczór snując się po Dotombori, dzielnicy sklepów, restauracji, ogromnych neonów i tłumów ludzi. Dopiero tutaj można było poczuć ten kop energii, dosłownie i w przenośni. Głośno, kolorowo, ciasno, nad głowami wszystko się świeci i do nas mruga łącznie z gigantycznymi krabami i krewetkami a dookoła morze ludzi, które porwało nas ze swym prądem to był to czego jeszcze nie doświadczyłyśmy w tym kraju. Na pewno każdy pamięta futurystyczny wygląd ulic z filmu Blade Runner. Właśnie Dotombori nocą porównuje się bardzo często do tego klasycznego już dziś obrazu Scotta, zarówno w kwestii scenografii jak też klimatu. Taki tłum i tętniące życiem miasto może być przytłaczające dla zmęczonych i głodnych turystek więc postanowiłyśmy pójść na późną kolację. Wybór padł na sushi bar, który ku mojej radości miał angielskie menu. W miejscach jak to goście siedzą wzdłuż baru a kucharze uwijają się zaraz za nim przygotowując zamówione potrawy. Z tyłu stoją duże akwaria z rybkami, bynajmniej nie dla ozdoby. Zaraz po wejściu pierwszy z kucharzy który zauważy gości wykrzykuje coś do reszty i wszyscy witają nowych klientów gromkimi, basowymi okrzykami. Można się lekko wystraszyć tudzież poczuć zażenowanym zanim człowiek załapie, że to nie nagana za złe zachowanie ale zachęta do wejścia do środka. Marlenka zamówiła sobie kilka rodzajów sushi i sashimi ja natomiast po długim studiowaniu menu znalazłam w końcu jakieś grillowane tofu ze szpinakiem i sałatkę z kurczakiem i glonami. Jakoś tak w połowie zajadania się sałatką niezbyt zachwycona jej smakiem zaczęłam grzebać w niej pałeczkami. Jakież było moje zdziwienie, gdy odkryłam, że moje glony, których było tam mnóstwo mają głowy, ogony, malutkie kolce i patrzą na mnie małymi oczkami. W Japonii przecież nie ma co wspominać o czymś tak  błahym jak suszone rybki dodane do sałatki, przecież to tak oczywiste jak u nas masło do chleba. Muszę przyznać, że zrobiłam niezłe show ze swoim atakiem paniki. Wstałam, usiadłam, coś tam próbowałam wyjaśniać z niewiele rozumiejącą kelnerką po czym w tempie ekspresowym wyszłam z lokalu. Teraz wydaje mi się to nawet zabawne, ale wtedy zupełnie tak to nie wyglądało...nawet lody i paczka M&M’s kupiona ku pokrzepieniu podniebienia niewiele mi pomogła. Marlena musiała mieć niezły ubaw z ograniczonej pod względem smakowym i estetycznym koleżanki.



Japonia Japonia

Japonia
 



Powrót


| Polityka Prywatności | Kontakt: ingeborge@wp.pl |